brak-->PRZEGLADSPORTOWY.PL pisze:
Czyja kurtka grzeje serca
Identyfikacja z klubem musi być totalna - od świtu do nocy, w słowach, myślach, uczynkach i zaniedbaniach, w pracy, w sklepie, w kuchni, w łóżku nawet trzeba się ściskać z nazwą „ukochanego” pracodawcy na ustach.
Czy dyrektor Ruchu brzydzi się klubową kurtką? - to pytanie od tygodnia nurtuje chorzowskich fanatyków. Oberwało się Krzysztofowi Ziętkowi, że paraduje przy boisku w okryciu z logo innego klubu. Co tam innego! Powiedzieć, że Legia to klub jak każdy inny, to zdecydowanie za mało; ona wywołuje emocje skrajne – albo miłość, albo nienawiść, szarości nie ma! Z „eLką” na sercu wypadałoby bezkarnie biegać może tylko zaułkami Sosnowca, w każdym innym miejscu na piłkarskiej mapie Śląska i Zagłębia, nie wyłączając Chorzowa, taka demonstracja kwalifikuje się na kryminał albo samobójstwo (co wychodzi na to samo). Stąd tak lubiana tu fraza „Legia Warszawa”, promowana nawet przez niektóre lokalne media.
Z perspektywy profesjonalnej dyrektor Ziętek zebrał słuszne razy: nie ma uzasadnienia dla sytuacji, w której pracownik jednej firmy obnosi się z emblematami konkurencyjnej, nawet jeżeli owa konkurencja jest pozorna – Ruch gra wszak o klasę rozgrywkową niżej od Legii, więc pole rywalizacji jest żadne. Ale specjalizacja futbolowa ta sama, do tego dochodzą okoliczności natury historyczno-kulturowej. Czyli - w pewnym uproszczeniu - tak jakby wysoko postawiony menedżer Fiata spacerował sobie po fabryce w blezerku ze znaczkiem General Motors. Koniec, kropka, nie ma zmiłuj, do raportu!
Z perspektywy ludzkiej pan dyrektor na swój sposób mi jednak zaimponował - odwagą, choć inni powiedzą - głupotą. Nie chodzi nawet o brawurę typu, „a co mi zrobią!”, ile o pewną budzącą mój szacunek prostolinijność - Krzysztof Ziętek jest szczęśliwy, bo nie cierpi na rozdwojenie jaźni; ot, Legia to jego ukochany klub, liczy się to, co w sercu, nie na grzbiecie, więc dlaczego swej miłości ma się wstydzić, no dlaczego?! Poza tym umiłowanie jednego nie oznacza nienawiści do innego - a ten ekumenizm dla fanatyków z Chorzowa czy Warszawy to już prawdziwa herezja!
Jasne, dziś szefowie przeróżnych korporacji wymagają od pracowników pełnej identyfikacji, a Ci - niczym robociki - drapią się lewą stopą za prawym uchem i plotą jakieś brednie, wychwalając publicznie swego pracodawcę pod niebiosa, na boku zaś wymyślając mu na potęgę. Tak przecież w przekazie społecznym rozpycha się pijarowa nowomowa, która z grubsza polega na tym, żeby mówić wiele, nie mówiąc nic. Zauważcie, że to wszystko szablon; wystarczy tylko wymienić nazwę firmy - treść jest zawsze ta sama: pusta, nudna, nijaka.
Do tego dochodzi specyfika futbolowa, w myśl której identyfikacja z klubem musi być totalna - od świtu do nocy, w słowach, myślach, uczynkach i zaniedbaniach, w pracy, w sklepie, w kuchni, w łóżku nawet trzeba się ściskać z nazwą „ukochanego” pracodawcy na ustach.
Przykre w tym wszystkim, że tego samego oczekują też ludzie mediów. Dyrektor Ziętek w niebanalny sposób przyznał się do błędu, nie dokonując jednak przy tym samobiczowania. Tymczasem ta próba wyjścia poza korporytuał też została obśmiana. Mnie akurat przekonał. Poza tym wdzianka w Ruchu może faktycznie są za cieniutkie.