Wojciech Todur --> SPORT.PL pisze:
Piłka, dwa słupki i wiadro wody. Tak się hartował snajper Ruchu Chorzów
- O zmianie zawodu nigdy nie myślałem. Chwile słabości mnie hartują. Mam silny charakter. Trudno mnie złamać - mówi w rozmowie ze Śląsk.SPORT.PL Grzegorz Kuświk, najlepszy napastnik Ruchu Chorzów.
27-letni Grzegorz Kuświk strzelił już w tym sezonie dziesięć bramek. To także dzięki jego golom Ruch Chorzów jest rewelacją Ekstraklasy, a w tabeli ustępuje miejsca tylko Legii Warszawa.
Wojciech Todur: Dotąd był pan na Cichej jednym z wielu, a teraz stał się twarzą klubu. Jak pan sobie z tym radzi?
Grzegorz Kuświk: Średnio. Jestem człowiekiem, który twardo chodzi po ziemi. Nie lubię wychodzić przed szereg. Wolę skupiać się na pracy, niż udzielać wywiadów.
To o tyle dziwnie, że uchodzi pan za piłkarza, który żartuje w szatni niebieskich najczęściej.
- Naprawdę? (śmiech). No, może coś w tym jest. Lubię żarty. Lubię rozładować atmosferę. Szatnia to miejsce, w którym czuję się pewnie. W żaden sposób nie można tego przyrównać do publicznych wystąpień, których zwyczajnie nie lubię.
Szatnia Ruchu od zawsze uchodzi za miejsce, w którym rodzą się potem wygrane na boisku. Ile w tym prawdy?
- Na pewno nie jest tak, że szatnia na Cichej jakoś bardzo różni się od tych w innych drużynach. Wcześniej grałem w GKS-ie Bełchatów i tam też mieliśmy zgraną paczkę. Prawda jest taka, że gdy zespół wygrywa, to do szatni wraca się chętniej. Ważne jednak, żeby nawet w przypadku porażek nie stała się miejscem, gdzie piłkarze patrzą na siebie wilkiem albo odwracają od siebie głowy. Na Cichej na szczęście nigdy tak się nie stało.
Mówi panu coś nazwisko Grzegorz Filipowski?
- Nie
To był łyżwiarz figurowy. Zadziwiał umiejętnościami na treningach, ale zawodził często podczas zawodów. O panu mówiło się podobnie...
- Rzeczywiście w taki sposób określił mnie trener Jacek Zieliński. W tamtym okresie dobrze wyglądałem podczas treningów, ale nie potrafiłem potwierdzić formy w czasie spotkań. Brakowało stabilizacji.
I co się takiego stało, że ta stabilizacja przyszła?
- Trudno określić jeden moment, który na tym zaważył. Na pewno kluczowe było to, że zaufał mi trener Jan Kocian. Postawił na mnie, a ja poczułem, że nawet jak popełnię błąd, to nie spowoduje on, że na długie tygodnie usiądę na rezerwie.
Strzelił pan już dziesięć bramek. W ostatnich latach tylko Arkadiusz Piech zdobył na Cichej więcej, bo dwanaście goli w sezonie. Chciałby pan poprawić ten wynik?
- Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie. Tyle że o tym nie ma co mówić, tylko trzeba to zrobić. Piłka nożna to jednak sport drużynowy. Cieszę się z kolejnych bramek, ale taką samą frajdę dają mi trafienia kolegów. Ważne, żeby na koniec zejść z boiska z podniesioną głową.
Jeszcze nie tak dawno nie trafiał pan do bramki z taką łatwością. Były wtedy chwile zwątpienia?
- O zmianie zawodu nigdy nie myślałem. Chwile słabości mnie hartują. Mam silny charakter. Trudno mnie złamać.
Ma pan oparcie w rodzinie? Spokój w domu to także spokój na boisku?
- Na pewno. Dom to mój azyl. Moja żona ciągle mnie rozpieszcza. Aneta fantastycznie gotuje, więc nawet nie myślę o tym, żeby pchać się do kuchni. A lubię dobrze zjeść (śmiech).
Ma pan rzadkie hobby. Zna pan jakiegoś piłkarza, który też hodowałby gołębie?
- Hmmm... Nie. A szkoda, bo to fajny pomysł na spędzanie wolnego czasu. Mam teraz ponad sto gołębi. Lubię je obserwować, zajmować się nimi, karmić je.
Są ludzie, którzy jedzą gołębie. Zna pan ten smak?
- W życiu! Nigdy bym nie zjadł gołębia.
Trafił pan na boisko za sprawą jakiegoś sportowego idola?
- Wychowałem się na wsi. Ważna była piłka, dwa słupki i wiadro wody, żeby po meczu można się było napić. Żadnych idoli nie było.
Rozmawiacie w szatni o tym, że gdyby nie reorganizacja rozgrywek, to teraz moglibyście mościć się już na podium?
- Nikt nie podejmuje tego tematu. System zmienił się przed sezonem i trzeba to zaakceptować. Przed nami jeszcze dwanaście spotkań. Masa grania. Nie ma co się przyzwyczajać do miejsca, które teraz zajmujemy w tabeli.
A co pan sądzi o drużynie Piasta Gliwice, waszym najbliższym rywalu?
- Nie idzie im teraz, ale mam dla nich szacunek. Przecież rok temu o tej porze bili się o medale. Dalej mają potencjał, ale nie potrafią go wyzwolić. To się jednak może stać w każdej chwili. Choćby w niedzielę na Cichej. Więc musimy uważać.